Dziś jestem jednookim ludzikiem. Miałam spotkanie z własnym chaszczem. Chaszcz mieszka ze mną 17 lat, jest najwyraźniej juką, a nie draceną (ponoć juki mają sztywne ostre, chropowate liście w przeciwieństwie do dracen... tyle udało mi się przeczytać w internetach). Ranek poza pogodą był bez zarzutu, kawa, małe co nieco do kawy, wcześniej niż zwykle po zmianie czasu, więc z pozytywnym zapasem. I bęc. Zachciało mi się podnieść listek z podłogi. Listek krzewu kawy, która o tej porze roku ulega cyklicznemu łysieniu. I może byłoby ok, gdyby nie nagła zmiana planów, bo upadł listek obok, wiec bez zastanowienia sięgnęłam po jeszcze jeden.
I się zaczęło. Najpierw siad w fotel i ocena sytuacji. Ukułam się w oko poważnie, czy tak jak się już zdarzało? No... zwykle po ukłuciu bolało, ale przy mruganiu powieka nie miała wrażenia, jak by o coś zawadzała. To chyba nie jest dobrze. Trudno. Telefon alarmowy z pytaniem, gdzie dyżur okulistyczny. Blisko. No to marsz na SOR. Przecież nie będę do ukłutego oka karetki wzywać. Wszak nie wypadło. Dotarłam. W poczekalni spędziłam godzinę. Szok. Godzina to przecież co ja będę opowiadać? Żadnego dreszczyku emocji, żadnych masowych ofiar wypadków, żadnego wrastania w krzesełko przez pół doby, czy głodu itp. No zupełnie nic. Siedziałam, jedną ręka trzymając chusteczkę. A drugą? Cóż. Uległam chwilowym pragnieniom, wyjęłam notes, i myk, myk, między jednym "ał" a drugim "ale boli" zmajstrowałam w notesie pamiątkę. Na co to musiało moje zdrowe oko patrzeć. Na układ posadzki z jakiegoś koszmaru architekta, z uzupełnieniami płytek co już były i wypadły. Na połamane krzesełko, ścianę służącą za jedne z wielu punktów ogłoszeń, w pełnym chaosie, lub jak kto woli - w twórczym nieładzie. I dlatego przez większość czasu siedziałam jednak z oczami zamkniętymi.
I nic dziwnego, że Ci lekarze protestują. Posłużyłam dzielnie za obiekt naukowy dla stada studentów, którzy oprócz możliwości zobaczenia typowo choinkowego ( tia... wysyp takich urazów dopiero w grudniu) uszkodzenia oka, dowiedzieli się, że jakiś papierek to na pół, dla oszczędności, że coś tam brakuje, ale można inaczej, i że czegoś tam nie ma, ale to akurat tym razem na szczęście niepotrzebne. No i do tego oni tam musza cały czas pracować. I jak przywykną do tej estetyki, się uodpornią, znieczulą, to i pewnie na pacjenta kiedyś też spojrzą obojętnie.
Że ta estetyka nie ważna, bo w końcu ratowanie życia itp? Można i tak sądzić. W ogóle, to po co nam cokolwiek ładnego w otoczeniu? I porządek po co? I te luźne karteczki z prośbami czy ogłoszeniami... Przecież nie o to chodzi, żeby było ładnie, prawda? Ma być praktycznie, potrzebnie, no, cudownie jest, jak jest ergonomicznie... a po co komu ta estetyka? No po co?
Komentarze
Prześlij komentarz